2015-01-16

"Mała Zagłada" Anna Janko

Wydawca: Wydawnictwo Literackie

Data wydania: 14 stycznia 2015

Liczba stron: 262

Oprawa: twarda

Cena det: 34,90 zł

Tytuł recenzji: Ten straszny czas...

Kiedy pod koniec 2013 roku rozmawiałem z Anną Janko, powiedziała mi wówczas o książce, która wywarła na niej ogromne wrażenie. Był to "Pamiętnik Dawida Rubinowicza", świadectwo dziecka z kieleckiej wsi, które podczas okupacji składało słowa z tego wszystkiego, co pozostawiła w nim Zagłada. Czy wówczas autorka myślała już o napisaniu swej najnowszej książki? O tym nie rozmawialiśmy. Dzisiaj dowiadujemy się, że matka Anny Janko była tylko o trzy lata młodsza od Dawida, kiedy tak jak jemu niebo spadło jej na głowę, rujnując świat i każąc mu opisywać rzeczywistość pustki. To Teresa Ferenc, dziewięcioletnia dziewczynka ze wsi Sochy nieopodal Zamościa, jest główną bohaterką tej przejmującej narracji. Dziewczynka, której zniszczono wieś i zabito rodziców. Te okrutne formy bezosobowe... Jedna z tych szczęściar losu, jakim dane było przeżyć niemiecką pacyfikację wioski w 1943 roku. Ale nie tylko Terenia jest bohaterką "Małej Zagłady". Anna Janko usiłuje rozmawiać sama ze sobą, podążać śladem skrzywdzonej matki w sobie i zadawać pytania o wojnę, która przecież nigdy się nie kończy, nigdy nie odpoczywa, nigdy nie pozwala o sobie zapomnieć i zawsze jest okrutna.

Teraz rozumiem, co pisarka miała na myśli, mówiąc na końcu naszej rozmowy z 2013 roku, że lubi stan, kiedy nie musi się bać. Teraz też inaczej patrzę na jej enigmatyczne wtedy odpowiedzi dotyczące zmiany miejsca zamieszkania. "Mała Zagłada" - tak odmienna od poprzednich książek Janko - pozostawia ślad na zawsze, bo mówi o rzeczach, o których nikt nigdy nie powiedział wystarczająco wiele. Może dlatego, że nie da się opisać strachu, okrucieństwa; można jedynie próbować zrozumieć zło, które tkwi w człowieku od wieków i które za każdym razem domaga się nowego, humanistycznego zdziwienia. Złu ciężko się przeciwstawić, można nad nim zapłakać. Można zapłakać nad sobą i nad swoim rozumieniem życia w cieniu traumy matki. To jest trochę tak, że Anna Janko właśnie teraz, wiele lat po wojnie, czule ociera łzy swej płaczącej matki - dziewczynki. Próbuje zabrać od niej cierpienie, ale zmierzyć się także z własnym. Tym podsycanym lękami i wyobraźnią.

Bo Janko nie opowiada historii matki dla siebie czy dla niej. Wszystko, co ma nami naprawdę potrząsnąć, musi mieć twarz, biografię, kontekst i imię. To, co wydarzyło się rankiem 1 czerwca 1944 roku w Sochach, to takie zdarzenie "z twarzą". Wokół niego koncentrować się będą zdziwienia, pytania, gorzkie refleksje i brutalna konfrontacja faktów z wyobrażeniami o wojnie, która wciąż jest przecież obecna, wciąż gdzieś nieopodal. Wojna jest tu swego rodzaju symbolem zarówno stanu duchowego, jak i okaleczenia istoty ludzkiej w kilku możliwych wymiarach i na kilku płaszczyznach. To wspomnienie o zabitych soszanach, ale przede wszystkim refleksja nad tym, co po brutalnym mordzie wioski pozostało. Teraz i w konkretnej świadomości. Dlatego boli czytanie "Małej Zagłady", bo zbliżamy się niebezpiecznie do spraw najintymniejszych. Jesteśmy jednocześnie świadkami rozrachunku z przeszłością, stawianiem mocnych pytań oraz formułowaniem oskarżeń.

Specyficzna jest konstrukcja książki. Po części to monolog wewnętrzny, pozbawiony nadmiaru niepotrzebnego patosu i unikający grania na emocjach odbiorcy. Równie ważne są zapisy rozmów matki i córki. Ta druga nie tyle interpretuje mroczne zdarzenia z 1943 roku, co przedstawia ich świadkowi nowe interpretacje. Janko poprawia matkę, uzupełnia ją. Prowadzi do tego momentu przypominania sobie, do którego Teresa Ferenc jest gotowa powrócić. Opowiada historię dziewięcioletniej ocalonej, która zbyt wcześnie musiała dojrzeć do tragedii i zbyt mocno się od niej potem oddaliła. Anna Janko wyrusza więc na własne poszukiwania prawdy o tym, co wydarzyło się przez laty. Okazuje się, że pacyfikacja wioski na Zamojszczyźnie to pewne imię i pewien kontekst do opowiadania o okrucieństwie, któremu zabiera się tożsamość. "Mała Zagłada" dotknie fundamentalnego problemu odporności na to, co z ludzi wyszło, choć nie wydaje się ludzkie, bo jest nie do wyobrażenia. Terenia musiała odciąć się od zgliszcz po wsi, w której tak nagle, zupełnie niespodzianie, zupełnie oderwana od kontekstu i jakichkolwiek zależności, w jednej chwili stała się sierotą, co przez rok płakała po stracie. Okazuje się, że ta książka to przede wszystkim rzecz o stracie córki tej, która przeszła piekło. I o odwadze - zarówno poszukiwań, jak i formułowania pytań o to wszystko, co z jednej strony niewygodne, z drugiej zaś nadal do dziś niepojęte.

Zbieranie śladów, gromadzenie wspomnień, liczne lektury, wizyty w miejscach zbiorowej kaźni... To wszystko ma służyć odciążeniu pamięci matki i wzięciu na siebie obowiązku córki, która musi zrozumieć dużo więcej, bo inaczej nie będzie mogła normalnie funkcjonować. Czym jest normalność? Wiecznym poczuciem, że za chwilę może nastać TEN CZAS. Historia nie zna moralnego postępu, ludzkość wyciąga tylko pewne wnioski, zło odpowiedzialne za wojnę pod każdą postacią ma się doskonale w każdym czasie i pod każdą szerokością geograficzną. Anna Janko podąża śladami matki, by odnaleźć ślady tych wszystkich, którym można wykrzyczeć oskarżenie i przed którymi przyznać się do niemocy. Bo stan zwany wojną w 1943 roku ujawniał najbardziej bestialskie z oblicz. Ale to nie tylko o ten potwornie okrutny 1943 rok chodzi. Chodzi o świadectwa istnienia i świadectwa doświadczeń, dla których nie ma już czasu ani miejsca, bo niewielu ocalałych z wojennej pożogi dostanie w prezencie od losu dziecko decydujące się o zadbanie, by czas dzikości i strachu raz na zawsze pożegnać, w każdy możliwy sposób.

"Mała Zagłada" to książka o znaczeniu uniwersalnym i bardzo mądry traktat o istocie zła. Wokół niego lęk, potem przerażający strach. Dużo jest w tej książce strasznych słów, których nie ma się siły wypowiedzieć i z trudem można je odczytać. Dużo jest opowieści o tym, co strach i zniewolenie robią z ludzką świadomością. Anna Janko niespiesznie idzie własną drogą i coraz silniej gruntuje się w przekonaniu o tym, jak wiele przypadku, zwyczajnej niefrasobliwości losu oddziela czas normalnej egzystencji od czasu szaleństwa, ale przede wszystkim od tego czasu, który może zostać brutalnie i bez żadnego usprawiedliwienia odebrany. Czytamy także o kilku rodzajach stanów gdzieś między śmiercią a życiem. O samej śmierci, bezkompromisowej i potwornej, jest w tej książce bardzo wiele. O Bogu też sporo. Także o potrzebie zrozumienia i przebaczenia. Przede wszystkim jednak "Mała Zagłada" to jedno z tych wstrząsających wyznań, po którym nie można spoglądać na świat inaczej niż przez pryzmat kilku przemyśleń autora. Są takie strony, które zapamiętuje się w całości. Choćby - jak dla mnie - strona 102. Wiele zdań, wiele obrazów - one wywołują poczucie duszności. Takich odważnych, bezkompromisowych i przepełnionych niezwykłą wrażliwością książek naprawdę nam brakuje. Świadectw człowieczeństwa, które mogą stać się orężem, kiedy TEN CZAS ponownie zagości. Wojna nie umiera, upomina się o swoje. Janko odbiera jej część siły, choć wie, że do walki siły mieć nie będzie. Piękny ukłon w stronę ocalonych i pomordowanych. Wielka rzecz, lektura bezwzględnie obowiązkowa!

Brak komentarzy: